Drukuj
Odsłony: 291

Rowery z silnikiem zdobywają coraz większą liczbę zwolenników. Ten sprzęt jest jedyną szansą dla wielu ludzi. Szansą na aktywne życie.

E-bike powoli zdobywają nasz rynek. Powoli? W 2019 roku co piąty produkowany w Europie rower miał napęd elektryczny. Dla porównania, pięć lat wcześniej (2014) ten udział wynosił jedynie 7,5%. Skok jest zauważalny gołym okiem.
 
Po co nam w ogóle rowery elektryczne? Przecież są ciężkie, nieporęczne, kto by na tym chciał jeździć? A tak w ogóle to wstyd czegoś takiego używać. To ujma na honorze rowerzysty, by się sztucznie wspomagać. Już słyszę te lamenty. Też do niedawna tak myślałem. Spotkanie z „panią w górach” całkowicie zmieniło moje podejście do tematu.
 
E-bike rozpycha się łokciami przede wszystkim w sferze transportowej. Nasze miasta są coraz bardziej zakorkowane, nie ma już miejsca na kolejne samochody, tracimy multum czasu na dojazd do i z pracy. A będzie jeszcze gorzej. Fachowcy przewidują większą urbanizację w kolejnych latach. Nawet skutery nie są już skuteczne. Też stoją w korkach. E-bike to co innego. Można w miarę szybko i w miarę bezpiecznie (zasięg takich rowerów to już nawet ponad 200 km) dotrzeć do pracy, nawet w garniturze.
Ale rower elektryczny może także pomóc w rekreacji. Popularność elektrycznych szos, górali czy graveli rośnie wprost proporcjonalnie z wiekiem użytkownika. Czemu powiedzmy 50-latek ma rezygnować z 100-kilometrowej przejażdżki w górach naszpikowanej wymagającymi podjazdami? Czemu ma nie wybrać się w wakacje na tygodniowy rajd, gdzie codziennie będzie łykał kolejne kilometry? Tylko dlatego, że forma już nie ta, co 10 lat wcześniej? A może dlatego, że choruje na serce i wielki wysiłek nie jest wskazany?
 
No właśnie nie, powinien jeździć, powinien aktywnie spędzać czas - odpowie każdy lekarz.
 
I tutaj z pomocą przychodzą nasze rowery - dopowie z kolei dobry sprzedawca z branży rowerów elektrycznych.
 
źródło: rowerowa.pl